Witold Jurasz Witold Jurasz
1085
BLOG

Polska ws. Ukrainy w NATO.

Witold Jurasz Witold Jurasz Ukraina Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

Gazeta Wyborcza w numerze z piątku 19 grudnia zamieściła relację ze szczytu Unii Europejskiej. Tekstowi towarzyszy zdjęcie Donalda Tuska, pod którym widnieje cytat z jego konferencji prasowej. Przewodniczący Rady Europejskiej stwierdził: "Byłem poruszony tego wieczoru, kiedy rozmawialiśmy o Ukrainie i Rosji. Bo Europa jest tak zjednoczona jak nigdy wcześniej". W artykule, który widnieje pod tekstem mowa jest o tym, że UE nie podjęła żadnej decyzji ws. Ukrainy i Rosji, nie wprowadziła żadnych nowych sankcji wobec Rosji, która - przypomnijmy - niezmiennie okupuje nie tylko Krym, ale również i część Donbasu oraz nadal trzyma w więzieniach oraz szpitalach psychiatrycznych ukraińskich żołnierzy (w tym słynną Natalię Szewczenko). Co więcej, mimo, iż planowano to uczynić, na szczyt nie zaproszono jednak prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki.

Nie mam powodu nie wierzyć D. Tuskowi, gdy stwierdza, że Europa jest zjednoczona. Nie mam powodu zakładać, że Gazeta Wyborcza jest w sposobie relacjonowania szczytu UE złośliwa wobec Donalda Tuska. Mam zatem logicznie wszelkie powody uznać, iż jednomyślność Europy, o której mówił Donald Tusk, oznacza przyjęcie przez Polskę niemieckiej i francuskiej optyki patrzenia na wojnę na wschodzie Europy, na wojnę, którą Rosja rozpętała tuż za naszą granicą. To bowiem niemiecka i francuska perspektywa każe nie robić niczego, przyjmować sankcje wobec Rosji mniej dotkliwe niż te, którymi objęto Białoruś za spacyfikowanie demontracji opozycji (oraz skazanie na 2 - 5 lat więzienia ok 15 osób) oraz za wszelką cenę dążyć do powrotu nie do status quo ante, ale do "business as usual" z Rosją.

Na tym mógłbym w zasadzie skończyć mój wpis, gdyby nie jest to bynajmiej pierwszy sygnał, że nasz kraj ws. Ukrainy, poza warstwą czysto retoryczną, zaczyna coraz wyraźniej godzić się (bez walki) z perspektywą Berlina i Paryża. Perspektywą - dodajmy - nieuwzględniającą naszych interesów.

I tak np w dniu przyjazdu do Warszawy prezydenta Ukrainy Rzeczpospolita opublikowała tekst pióra Krzysztof Rak zatytułowany "W interesie Berlina i Moskwy", w ktorym autor konstatuje, iż nasze poparcie dla członkostwa Ukrainy w NATO zaczyna być wątpliwe.

Redaktor K. Rak stwierdza m.in.:
"Gdy prezydent Poroszenko i nowo powołany ukraiński rząd jak nigdy dotąd wyraźnie i stanowczo wyraził chęć wstąpienia do Sojuszu, to spotykał się bądź z obojętnością bądź odrzuceniem ze strony większości mocarstw zachodnich. W ten nurt wpisała się także Polska. Świadczą o tym ostatnie publiczne wypowiedzi ministra Schetyny. W swoim programowym wystąpieniu przed Sejmem 6 listopada minister Schetyna Nawet nie zająknął się na temat perspektyw członkostwa Ukrainy w NATO (nota bene, w UE także). Dwa tygodnie później w wywiadzie telewizyjnym ocenił, że ewentualne rozmowy o przyszłym członkostwie w NATO są zdecydowanie przedwczesne. Aby potwierdzić tę wypowiedź zwróciłem się do ministra Grzegorza Schetyny z zapytaniem, czy Polska opowiada się członkostwem Ukrainy w NATO, czy jest jej adwokatem i czy jest to priorytet jej polityki wschodniej. Odpowiedziało mi na nie Biuro Rzecznika Prasowego MSZ:
„Strategicznym celem polskiej polityki zagranicznej jest zapewnienie bezpieczeństwa kraju oraz promocja stabilności w Europie Wschodniej. Podobnie jak sojusznicy z NATO, Polska szanuje każdą suwerenną decyzję Ukrainy dot. wyboru koncepcji bezpieczeństwa i obrony. W chwili obecnej Kijów formalnie nie ubiega się o członkostwo w Sojuszu. Polska, podobnie jak inne państwa członkowskie Sojuszu, wspiera Ukrainę w działaniach służących ściślejszej współpracy Kijowa z NATO i wsparciu reformy sektora obronnego Ukrainy.”
Na pytanie rozpoczynające się od partykuły „czy” odpowiadamy „tak” lub „nie”. A zatem z powyższego można wnosić, że Polska przestała być zwolennikiem członkowstwa Ukrainy w NATO. Co nie znaczy oczywiście, że jest jego przeciwnikiem. Po prostu przestała przywiązywać doń sczególną wagę".
/.../
Nie ma wątpliwości, że obecnie Ukraina nie ma szans, aby wejść do Sojuszu.
/.../
Może więc Warszawa, wycofując poparcia dla Kijowa, postąpiła właściwie?
Od czasu „pomarańczowej rewolucji” nie doszło do zmiany konstelacji międzynarodowej, która usprawiedliwiałaby zmianę kursu Warszawy wobec Kijowa. Co więcej, wzrost zagrożenia militarnego ze strony Moskwy zwiększa rolę suwerennej Ukrainy jako bufora rosyjskiego imperializmu.
Nawet jeśli nasze poparcie dla aspiracji Kijowa nie miałoby większego praktycznego znaczenia ze względu sprzeciw Berlina, to odegrałoby bardzo pozytywna rolę w stosunkach polsko-ukraińskich. Dzięki niemu Warszawa miałaby lepsze relacje z Kijowem, aniżeli Berlin. A to byłoby pierwszym ważnym krokiem w odbudowie pozycji regionalnej Polski.
Niestety, zgodnie z tendencją ostatnich lat, polska dyplomacja opowiedziała się po stronie interesów niemieckich i pośrednio rosyjskich. Niemieckie weto jest bowiem trybutem płaconym a conto strategicznego partnerstwa Berlina i Moskwy. Złamanie trwającego od prawie 10 lat konsensusu w sprawie ukraińskiej oznacza dalszą degradację pozycji Polski w regionie. W ten bowiem sposób zniechęcamy do siebie jedyne państwo, z którym obecnie moglibyśmy próbować równoważyć interesy Moskwy i Berlina. Przy okazji marnujemy dorobek kolejnych rządów Belki, Marcinkiewicza, Kaczyńskiego i Tuska.

Kto wie czy ostatnie zdanie tekstu Krzysztofa Raka nie jest kluczowe, przy czym ja poszedłym nawet dalej. Przypomnijmy, że Polska za czasów rządu Tadeusza Mazowieckiego była pierwszym krajem, który uznał niepodległość Ukrainy. Minister Krzysztof Skubiszewski robiąc to szedł pod prąd i narażał się na wściekłość tak Moskwy, jak i Berlina. Nikt jednak wówczas w Warszawie nie ośmielił się mu zarzucać "wymachiwania szabelką", jak to zwykle czyni się dziś wobec tych, którzy ośmielają się stwierdzić, że co prawda Berlin (i Paryż) są naszymi sojusznikami (a jestem głęboko przekonany, że są), ale czasem, mimo owych sojuszniczych relacji, mamy żywotne interesy, które każą nam iść wbrew naszym sojusznikom. Euroatlantyckie ambicje Kijowa wspierał każdy rząd RP po 1989 r. Jeśli więc Polska miałaby zacząć ograniczać swoje wsparcie dla Kijowa to byłoby to w istocie wyrazem rewizjonizmu politycznego i podważeniem naszej polityki zagranicznej nie ostatnich 10 lat, jak chce K. Rak, ale ostatniego ćwierćwiecza. Oznaczałoby też pogrzebanie ostatniego chyba konsensusu w naszej polityce.

Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka