Witold Jurasz Witold Jurasz
1739
BLOG

O naszych "sukcesach" na Ukrainie.

Witold Jurasz Witold Jurasz Polityka Obserwuj notkę 24

 Masowe demonstracje na Ukrainie to dla wielu zbawienie. Gdyby bowiem nie tłumy na Majdanie trzeba byłoby tłumaczyć się z porażki w Wilnie, a tak można cieszyć się zwycięstwem „europejskiej idei”. Pisałem już, że przebieg szczytu PW to porażka, a nie klęska i że nie ma co wpadać w nastroje nadmiernie defetystyczne, ale ku mojemu niekłamanemu zdumieniu dowiaduję się, że nie tylko nie było klęski, ale nawet i porażki. Co i rusz słyszę, że prowadziliśmy „słuszną politykę”. Andrzej Żuławski powiedział kiedyś, że w Polsce filmy dzieli się na ambitne i nie, a na Zachodzie na dobre i złe. Może mam nadmierne wymagania, ale czy polityki zagranicznej nie wypadałoby dzielić na skuteczną i nieskuteczną, a nie na słuszną i niesłuszną? „Manie” racji i racja stanu to jednak nie to samo.

 Jakiś czas temu wiceminister spraw zagranicznych p. Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz stwierdziła na twitterze, że w odniesieniu do Kijowa, Warszawa „nie ma planu B”. Byłem gotów założyć, że to niemożliwe i że pani minister za pomocą twittera (sic!) „wysyłała sygnał” ukraińskiej dyplomacji, że nie jesteśmy gotowi na dalsze ustępstwa.

Dziś jednak zebrała się Rada Bezpieczeństwa Narodowego – uczestniczący w jej posiedzeniu poseł Palikot stwierdził, że zostanie opracowany (czas przyszły) „jakiś taki plan”. Poseł Palikot chyba niechcący się „wygadał” i oznajmił nam, że planu zwyczajnie nie ma (skądinąd zarówno ze wspomnianego wpisu na twitterze, jak i w oparciu o wypowiedź pos. Palikota w ambasadzie Rosji w Warszawie na pewno powstały szyfrogramy).

Jak już nawiązałem do wpisu pani Minister to nie sposób bym nie napisał kilku słów o instytucji z której się minister Pełczyńska – Nałęcz wywodzi, czyli o Ośrodku Studiów Wschodnich. Czytam oto wpisy jego wicedyrektora (skądinąd kolegi ze studiów) na twitterze, teksty OSW na facebooku, również inne opracowania i… zgadzam się. Realistyczna ocena rzeczywistości, brak złudzeń. Duża doza krytycyzmu wobec realizowanej polityki. Brawo.

Mam tylko jeden problem. Otóż czytam teksty przedstawicieli instytucji, z której wywodzą się minister spraw wewnętrznych, szef Kancelarii Premiera, wspomniana wiceminister s.z. ds. polityki wschodniej, wielu ambasadorów etc. Nie da się równocześnie realizować określonej polityki i jej krytykować. Nie wypada z pełną dezynwolturą tłumaczyć w telewizji porażek, skoro było się ich współautorem.

OSW słusznie podnosi w ukraińskim kontekście kwestię pieniędzy. Na tym tle dochodzi w naszej krajowej polityce to ciekawych przesunięć. Oto Aleksander Kwaśniewski stwierdza kilka dni temu: „Unia musi zastanowić się, jakimi instrumentami chce dysponować w takich warunkach właśnie kryzysowych warunkach, kiedy polityka to nie tylko deklaracje, dobra wola i wartości, ale też fakty, działania i pieniądze. Projekt długofalowy włączania Ukrainy do integracji europejskiej jest świetny i to Ukraina rozumie, natomiast zabrakło tego elementu, co zrobić, żeby przeżyć najbliższych kilka miesięcy, co zrobić, żeby przeżyć zimę i żeby budżet się nie zawalił. I tutaj zabrakło odpowiedzi konkretnej ze strony Unii”.

Jarosław Kaczyński z kolei, jadąc do Kijowa, mówi o stworzeniu „wielkiego projektu” i daje do zrozumienia, że Bruksela musi poszukać pieniędzy, bo bez nich niczego na Ukrainie nie da się załatwić. Minister Sikorski tymczasem twierdzi, że nie będziemy się licytować z Rosją. Dochodzi więc do sytuacji, w której b. prezydent z SLD i b. premier z PiS mają w tym aspekcie zbieżne opinie, a stanowisko władz państwa jest chyba inne.

Dla mnie sprawa jest oczywista. W momencie, gdy Rosja pokazała, że gotowa jest na wprowadzenie embarga naszym zadaniem było szykować poduszkę bezpieczeństwa dla Ukrainy. Powstaje pytanie czy Rosjanie zaryzykowaliby prawdziwą i długotrwała wojnę ekonomiczną z Ukrainą czy też to był blef? Z jednej strony Moskwa ryzykowałaby utratę sympatii Ukraińców, ale z drugiej brak pomocy ze strony UE dla Kijowa mógłby oznaczać, że Ukraińcy równocześnie byliby źli na Rosję, ale głosowaliby „żołądkiem” i w efekcie odwróciliby się od Europy.

W swoim wpisie z 24 listopada napisałem, że „klęską byłby brak wsparcia ze strony UE w razie ew. rosyjskich działań wymierzonych w ukraińską gospodarkę. Moskwa pokazałby wszystkim w regionie, że poza umowami nie oferujemy niczego, a na wschodzie w takich sytuacjach liczą się konkretne, wymierne i szybko dostępne pieniądze”. Tych pieniędzy jak się teraz dowiadujemy nie było. Skoro tak to dziękujmy prezydentowi Janukowyczowi, że był mądrzejszy od nas. Gdyby bowiem Kijów podpisał Umowę Stowarzyszeniową, a Rosja postanowiła w odpowiedzi zagrać ostro przeciw Ukrainie to mogłoby się  okazać, że za pół roku ta większość Ukraińców, która jest za eurointergracją odwróciłaby się od Europy.

Minister Sikorski na twitterze napisał o „przekupieniu prezydenta Janukowycza”. Skoro więc nie tylko Ukraina, ale wręcz sama ekipa prezydenta Janukowycza jest skorumpowana to może nie było konieczności kupowania od razu całej Ukrainy? Może wystarczyło kupić kilku jej polityków (zawsze taniej)?

Dziś skądinąd – w mojej ocenie -  jedyną szansą zwycięstwa Majdanu jest przejście na stronę opozycji deputowanych Partii Regionów. Tylko czy my ich znamy, skoro jak jeździmy do Kijowa to się spotykamy praktycznie wyłącznie z opozycją? Zjednywać sobie trzeba tymczasem władze (a nie tych, którzy i tak są już prozachodni). Trzeba wiązać ich z nami, dawać stypendia dzieciom (to zawsze skuteczne, bo na studiach ludzie poznają często małżonków więc byłaby szansa, że prorosyjscy polityce nagle mieliby rodzinę w Polsce). Należy dawać gwarancje, że nie będziemy wnikać w pochodzenie pieniędzy, jak je u nas zainwestują etc. Tyle, że my się nimi niestety brzydzimy. Bo to komuchy są. Pro – „ruskie” co gorsza. Z Doniecka. Z Charkowa. Nie w tym języku co trzeba mówią.

O tym jak ważne są relacje z elitami pisałem w swoim artykule w Dzienniku Gazecie Prawnej z 26 września. Proszę zwrócić uwagę na dawkę pogardy w naszych relacjach ze wschodem. Na Białorusi zdołaliśmy zrazić do siebie już nie tylko władze, ale i opozycję (bo jest jakaś taka - nie taka i tego okropnego Łukaszenki nie umie obalić). Na Ukrainie pogarda okazywana przez część naszej klasy politycznej „regionałom” i samemu prezydentowi Janukowyczowi jest taka, że zastanawiam się czy nie jest aby tak, że on nas po prostu nie lubi. Kreml owszem grozi mu, czasem nawet szantażuje, ale nie gardzi nim.

Każdy psycholog tymczasem potwierdzi, że pogarda jest gorsza nawet od nienawiści (skądinąd rozumiejąc to łatwiej zrozumieć wiele również w naszej krajowej polityce). Proszę zwrócić uwagę na to jak często mówi się w Polsce o „cywilizacyjnym wyborze” Ukrainy, zupełnie nie zwracając uwagi jak obraźliwie brzmi to dla Ukraińców, którzy, jak rozumiem, póki co żyją w „gorszej” cywilizacji (nie wspomnę już o tym, że takich słów nigdy nie zapomną nam Rosjanie, bo to przecież z ich „gorszej” cywilizacji chcemy wyrwać Ukraińców”). Ci z Państwa, którzy dłużej już czytają moje teksty wiedzą, że nie da się mnie nazwać prorosyjskim. Owszem – uważam Rosję za zagrożenie. Ale tym większym ono będzie im mniej będzie realizmu w naszym jej rozumieniu. A tym mniej będzie tego realizmu im więcej będzie pogardy. Pogardy jest zaś dużo. I dlatego, wbrew temu co sami o sobie sądzimy, wcale nie jesteśmy aż takimi ekspertami od Wschodu w UE.

Odnośnie wydarzeń w Kijowie i nawoływań do tego, by władze RP pojechały – no właśnie – dokąd? Do Kijowa czy na Majdan? Do Kijowa – owszem dobrze być pośrednikiem (ale warunkiem jest posiadanie kredytu zaufania obydwu stron – pojechanie tam za zaproszenie tylko jednej strony oznacza skazanie takiej misji mediacyjnej na klęskę zanim się ona w ogóle zacznie).

Na Majdan jechać zaś nie wolno. Tam mogą jeździć otóż politycy, ale nie przedstawiciele władz, tym bardziej gdy Majdan z proeuropejskiego zmienia się w antyprezydencki. Nie możemy sobie pozwolić na to, by oficjalni przedstawiciele Rzeczypospolitej demonstrowali przeciw legalnym władzom Ukrainy. Z trzech zasadniczych powodów. Po pierwsze bo tak się nigdy nie robi w dyplomacji. Po drugie – bo jeśli Majdan przegra to i my przegramy. Po trzecie – bo możemy dać Rosji pretekst do analogicznych działań.

W interesie Moskwy jest sprowokowanie prezydenta Janukowycza do użycia siły, przy czym im bardziej brutalna będzie akcja sił policyjnych tym lepiej.  Cieszę się, że W. Kliczko jasno nazwał próbę szturmu Administracji Prezydenta „prowokacją”. 19 grudnia 2010 r. na Białorusi obserwowałem wraz z innymi ambasadorami i charge d’affaires UE / USA demonstrację po wyborach prezydenckich w Mińsku. Gdy tłum ruszył na budynek rządu jasne było dla nas, że to się źle skończy.

Wracając wszakże do spraw ukraińskich – prowokacją jest wszystko to, co uniemożliwia dialog (no chyba, że stawia się na przewrót). Teraz ważne jest, by demonstranci przestali domagać się dymisji Janukowycza. Postawienie go pod ścianą to również przepis na sprowokowanie go do użycia siły. Tym bardziej więc muszą dziwić ci politycy w Polsce, którzy już nieomal ogłaszają, jak dziś pewien skądinąd wielce zacny europoseł w TVN24, że prezydenta Janukowycz powinien odejść. Nie odjedzie.

Gdyby jednak miało dojść do użycia siły to najważniejszym jest ograniczenie się do oburzenia. Sankcje - szczególnie te bezzębne (a innych Bruksela nie wprowadzi, no chyba, że doszłoby do użycia broni na masową skalę) to białoruski scenariusz czyli katastrofa dla Europy. Zero kontaktów, zero wpływu na rzeczywistość i zwycięstwo Moskwy. Pobitych ludzi zawsze szkoda, ale liczy się interes RP, czyli to, żeby porażka w Wilnie nie zmieniała się w geopolityczną klęskę.

Wracając do planu B, którego opracowanie i wdrożenie jest w mojej ocenie konieczne. Collin Powell w okresie, gdy kierował Kolegium Połączonych Szefów Sztabów sformułował osiem pytań, od odpowiedzi na które proponował uzależniać użycie amerykańskich sił zbrojnych.

Pytania te brzmiały następująco (tłumaczenia w nawiasach – moje).

1.     Is a vital national security interest threatened?Czy żywotny interes narodowy jest zagrożony?

2.     Do we have a clear attainable objective? Czy mamy jasno wytyczony, realistycznie możliwy do osiągniecia cel?

3.     Have the risks and costs been fully and frankly analyzed?Czy ryzyko (skutki uboczne) i koszty zostały uczciwie przeanalizowane?

4.     Have all other nonviolent policy means been fully exhausted?  Czy na pewno nie można już użyć innych (nie wymagających użycia siły) metod?

5.     Is there a plausible exit strategy to avoid endless entanglement?  Czy mamy wiarygodną strategię wyjścia, tak aby nie być zaangażowanym w konflikt bez końca?

6.     Have the consequences of our action been fully considered? Czy w pełni przeanalizowaliśmy konsekwencje naszych działań?

7.     Is the action supported by the American people?Czy społeczeństwo amerykańskie popiera działania zbrojne?

8.     Do we have genuine broad international support?  Czy mamy prawdziwe międzynarodowe poparcie

W naszym wypadku używamy sił zbrojnych, powiedzmy sobie szczerze, prawie wyłącznie z tego powodu, żeby wzmocnić nasza pozycję w Waszyngtonie, ale powyższy spis pytań kontrolnych sformułowanych przez C. Powella można, po odpowiednim przeformułowaniu, zastosować również w odniesieniu do polityki zagranicznej, szczególnie, że, jak to pięknie ujął  Clausewitz „Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami”.

W odniesieniu do Ukrainy (bo Białoruś, mam wrażenie, już zupełnie sobie „odpuściliśmy”) proponuję następujący zestaw pytań kontrolnych:

1.     Czy status quo zagraża naszym interesom?

2.     Czy mamy jasno sformułowany i realistycznie możliwy do osiągnięcia cel?

3.     Czy skalkulowaliśmy ryzyko?

4.     Czy nie mamy możliwości realizacji naszych interesów w ramach istniejących realiów?

5.     Czy w  razie niepowodzenia misji demokratyzacji naszych wschodnich sąsiadów możliwy będzie powrót  do status quo ante?

6.     Czy w pełni przeanalizowaliśmy scenariusz, który ma nastąpić po demokratycznej przemianie?

7.     Czy polskie społeczeństwo gotowe jest ponosić koszty związane z polityką zagraniczną?

8.     Czy mamy realne, a nie tylko deklarowane, poparcie wśród partnerów w UE?

Choć to pewnie nie wypada zakończę swój dzisiejszy wpis fragmentem tekstu z 25 listopada: „Skoro nie wyszedł „plan A” zapewne należałoby przejść do realizacji „planu B”. Obawiam się tylko, że takiego alternatywnego planu zwyczajnie nie ma. By go sformułować wróćmy więc do założeń wyjściowych. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że gdy jawnie deklarowanym celem Moskwy stała się reintegracja przestrzeni postsowieckiej należało temu przeciwdziałać. Pytanie tylko czy metodą przeciwdziałania ofensywie Moskwy winna była stać się walka o, w mojej ocenie od początku nierealny prozachodni kurs Kijowa i Mińska, czy też raczej o zachowanie ich niezależności i suwerenności pomiędzy UE, a Rosją, w ramach swego rodzaju strefy buforowej?

W konkurencji z Rosją Unia Europejska jest oczywiście silniejszym graczem i teoretycznie miała (i zapewne nadal ma) większe szanse w walce o przyszłość Ukrainy i Białorusi, tyle, że Zachód tyleż więcej (niż Rosja) może, co i nie ma nawet połowy tych chęci, co Moskwa, czego chyba w Warszawie nie wzięliśmy pod uwagę. W mojej ocenie Zachód, poza kilkoma wyjątkami, nigdy nie był gotów do twardej gry o przyszłość Ukrainy i Białorusi głównie dlatego, że zdawał sobie sprawę, że musiałoby to mieć miejsce kosztem zasadniczego pogorszenia relacji z Rosją.

Moskwa jest na tle UE ekonomicznie słaba, ale zarazem ma tak ustawione priorytety, że na każde Euro wydane przez Zachód na Ukrainie, gotowa jest wydać kilka razy więcej. Dysponuje ponadto bogatszym instrumentarium, kanałami komunikacji z elitami (co jest kluczowe, gdy rozmawia się z systemem autorytarnym), siłą woli i zdecydowaniem. Kreml rozumie też, że dla wielu przywódców ich osobiste powodzenie jest kluczem do ich państw. My wolimy mówić o ideach, przy czym, co ciekawe, nasze moralne wzmożenie na wschodzie jest odwrotnie proporcjonalne do moralności w naszej własnej polityce. 

Moskwa ma jednak pewną słabość. Obiektywnie otóż, mając tak naprawdę niewiele do zaoferowania, musi sobie swoje wpływy kupować, co doskonale wszyscy rozumieją i każą sobie słono płacić za swoją „prorosyjskość”. W efekcie przeciwdziałanie geopolitycznemu przesuwaniu się Zachodu na wschód wiele Rosję kosztuje. Może więc postarajmy się, by te koszty rosły.

To zresztą nihil novi – Ronald Reagan też nie pokonał (w dosłownym tego słowa znaczeniu) Związku Sowieckiego, tylko doprowadził go do tego, że ZSRR pokonał się sam. Zaoferujmy więc państwom na wschodzie realne możliwości robienia interesów. Zamiast dyskutować reformę prawa wyborczego rozmawiajmy o inwestycjach (warunkujmy normalizację relacji politycznych otwarciem drzwi dla naszego biznesu). Zamiast o Julii rozmawiajmy o zwrocie VAT’u dla naszych przedsiębiorców. Rosji póki co nie pokonamy, ale jeśli uczynimy pomysł rosyjskiej rekonkwisty nierealnym to już będzie to nasze zwycięstwo.

P.S. nie zwykłem tego robić, ale wydaje mi się, że sprawa Ukrainy i Białorusi ma tak fundamentalny charakter, że jeśli ktoś z Państwa uzna mój tekst za interesujący proszę o zamieszczenie go na swojej stronie (łaskawie z podaniem źródła – czyli www.mojeszyfrogramy.salon24.pl )

Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka