Witold Jurasz Witold Jurasz
6026
BLOG

O fikcji "pojednania" z Rosją

Witold Jurasz Witold Jurasz Polityka Obserwuj notkę 114

Przeczytałem właśnie komentarze na rosyjskich portalach dot. ustawienia w Gdańsku rzeźby przedstawiającej żołnierza Armii Czerwonej gwałcącego kobietę. Sprawa wywołała duży skandal – protest złożył nawet Ambasador Rosji w Warszawie. Komentarze były głównie w takim tonie, że oto Polacy („ponownie”) obrazili pamięć żołnierzy Armii Czerwonej. W pewnym sensie trudno się nie zgodzić – był wśród nich bowiem np. Aleksander Sołżenicyn, który w gwałtach nie tylko nie brał udziału, ale widząc je pisał pełne oburzenia listy do przyjaciela, za co m.in. trafił do łagru. Wiele lat później opisał to, co widział we wstrząsającym wierszu „Pruskie Noce”, który zamieszczam pod tekstem. Co symptomatyczne, to akurat dzieło Aleksandra Isajewicza jest w Rosji nieomal nieznane. Nie generalizujmy więc i tak jak okazujemy szacunek wszystkim zmarłym dbajmy, by na cmentarzach żołnierzy Armii Czerwonej znaleźli oni spokój duszy, bo byli wśród nich i młodzi chłopcy, którzy zginęli myśląc, jak każdy żołnierz tej strasznej wojny, tylko o tym, że chcieliby do Mamy. To jedna strona medalu. Ale jest też i druga. Gdy słyszę rosyjskie „święte oburzenie” i głosy, które nie mówią o tym, że nie należy generalizować (z tym bym się mógł zgodzić) tylko, że historie o zbrodniach, o masowych gwałtach i terrorze to są jakieś wymysły, to trudno nie zgodzić mi się np. z dziennikarką rządowej gazety „Rossijskaja Gazieta” p. Ariadną Rokossowską, która stwierdza w swoim komentarzu na facebook’u, że sprawa dowodzi, że Polska i Rosja nie porozumieją się co do interpretacji II wojny światowej. Trudno się nie zgodzić - Niemcy i Francuzi nie porozumieją się pewnie co do oceny Napoleona. I wcale mnie to nie martwi. Martwi mnie coś innego - dla pojednania konieczne jest bowiem wcale nie to, byśmy zgadzali się co do interpretacji, a co do faktów. Niestety p. Rokossowska nie zauważa, że nie o interpretację, a o fakty tu chodzi. Czy instalacja gdańskiego studenta służy poznaniu faktów, czy jest też tylko prowokacją, a jeśli to tak, to czy miała ona posłużyć autopromocji autora? Pewnie wszystko po trosze. Ale wracając do wymiaru stricte politycznego - skoro nie umiemy się porozumieć co do faktów, czy też raczej strona rosyjska po prostu pewne fakty odrzuca, to warto się zastanowić nad tym jak się sprawy mają z pojednaniem polsko – rosyjskim.  

W Polsce w dyskursie dot. relacji z Rosją dominują tradycyjnie dwie postawy. Jedna mówi, że bez rosyjskiej ekspiacji za zbrodnie Związku Sowieckiego nie możemy „iść naprzód”. Druga szkoła mówi (po cichu, bo mówić tego nie wypada), że nie ma co się kłócić, że trzeba takie trudne sprawy zamieść „pod dywan” – i ta szkoła dostrzega wszakże, że „coś” z historią zrobić należy i że bez tego „nie da się iść naprzód”. Rosja miała – niejako tradycyjnie – jedną, a nie dwie szkoły. Zasadą było więc odsuwanie spraw historycznych tak daleko jak się da i próba przedstawiania tych, którzy w Polsce byli zdania, że warto jednak o trudnych sprawach rozmawiać, jako rusofobów. Trudnej historii nie dało się jednak ot tak schować i sprawy z przeszłości jak bumerang wracały. W Polsce uznano, że stanowią one obciążenie dla bieżących relacji i warto je niejako wyłączyć z bieżącego katalogu spraw. Już to było, w mojej opinii, błędem. Oto bowiem Polska uznała, że Katyń i inne sowieckie zbrodnie, sowietyzacja Polski po II wojnie to nasz, a nie rosyjski problem. Oto Warszawa, a nie Moskwa, szukała wyjścia z tej trudnej sytuacji. Dla mnie fakt ten to klasyczny „montaż” (odwołuję się do tutaj do „Montażu” Vladimira Volkoffa) – ciekawe będzie kiedyś prześledzić to, kto zainspirował, skądinąd zacnych ludzi w Warszawie, do tak przedziwnego toku rozumowania.

Drugim elementem, który był w mojej ocenie błędem z naszej strony było założenie, skądinąd bardzo modne wśród naszych „ekspertów” od polityki wschodniej, że oto dialog intelektualistów stanowi remedium na polsko-rosyjskie bolączki, co dowodzi jedynie niezrozumienia współczesnej Rosji, w której intelektualiści mają bardzo mało (jeśli w ogóle cokolwiek) do powiedzenia, chociażby dlatego, ze nie stać ich na przebywanie w tych lokalach, gdzie spotyka się elita rządząca Rosją. Ile razy byłem na Rubliowce nigdy żadnego intelektualisty tam nie spotkałem. Widziałem za to ludzi władzy. Skoro więc grupy te nie zazębiają się, to niby jak, przy jakich okazjach, owi intelektualiści mieliby wpływać na elity faktycznie rządzące Rosją? Co więcej – duża część intelektualistów tak jak sprzedawała się ekipie breżniewowskiej i kolejnym (celowo wymieniam ekipę breżniewowską jako pierwszą, bo to wówczas obiegowi intelektualnemu ton zaczyna nadawać pokolenie, które z ideowością poprzedzającego nie ma już nic wspólnego), tak i sprzedaje się dzisiejszej władzy (ale oczywiście temu zaprzecza). Inteligencja jako grupa społeczna jest dzisiaj w Rosji (i w Polsce skądinąd też) nie tylko spauperyzowana ale i pozbawiona rządu dusz. Niestety myśmy tego nie zauważyli i dalej tkwimy w XIX wiecznych wizjach Rosji, która na pozór brutalna, ma jednak mieć salony, gdzie subtelni intelektualiści toczą liberalne w duchu, dysputy o przyszłości. Otóż tych salonów w Moskwie po prostu nie ma.

Oto więc powołano tzw. „Grupę ds. Trudnych”. W założeniu grupa ta, składająca się z ekspertów, powołanych do niej przez rządy odpowiednio Polski i Rosji miała wypracować wspólne spojrzenie jeśli nie na historię, to w każdym razie na fakty. Koncepcja ta powstała, dodajmy, mniej więcej wówczas, gdy rządy na Kremlu przejął b. pułkownik KGB, co już samo w sobie dowodzi jak nowatorska była to idea. Wiele razy przyszło mi tłumaczyć ją dyplomatom zachodnim i przyznam szczerze, nigdy nie udało mi się ich przekonać do naszego pomysłu. Z naszej strony współprzewodniczącym został b. minister spraw zagranicznych Adam Daniel Rotfeld. Ze strony rosyjskiej ustalenia mówiły o powołaniu na to stanowisko również b. szefa MSZ Igora Iwanowa. Rosjanie tymczasem wyznaczyli do tej roli rektora MGIMO Anatolija Torkunowa, co było jednoznacznym i bardzo wyraźnym obniżeniem rangi rosyjskiego współprzewodniczącego. Nie spotkało się to jednak z żadną reakcją z polskiej strony, co nie powinno skądinąd dziwić jeśli pamiętamy, że to my zabiegaliśmy o powołanie Grupy.

Kilka lat po powołaniu Grupy minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow (dodajmy – godny następca ministra Gorczakowa), niewątpliwie jeden z najlepszych szefów dyplomacji na świecie, stwierdził, odnosząc się w jednym ze swych rzadkich wywiadów do kwestii pojednania z Polską, że Moskwa oczywiście chce porozumienia, a wzorami dlań mogą być zarówno pojednanie niemiecko – francuskie, jak i rosyjsko – niemieckie. Trudno chyba o jaśniejszy przekaz. Oto obok siebie postawione są oparte na uczciwym spojrzeniu na historię i strategicznym sojuszu zbliżenie Paryża i Berlina i zaraz obok – całkowicie wyprane z jakichkolwiek elementów innych niż czyste interesy, współdziałanie Moskwy i Berlina. Niestety tego wywiadu S. Ławrowa nikt chyba w Polsce nie zauważył, a szkoda, bo ominęło by nas sporo rozczarowań.

Prace Grupy toczyły się ze zmiennym szczęściem, a czasem były wręcz zawieszane. Nie przeszkadzało to jednak Rosji głosić, że oto ona chce dialogu (czego dowodem jest istnienie Grupy), tylko niestety polska rusofobia ów dialog uniemożliwia. Można było odnieść wrażenie, że Grupa jest dla Moskwy li tylko produktem eksportowym – na użytek tych na Zachodzie, którzy i tak byli przekonani o „dobrej woli” Kremla, ale czasem potrzebowali jednak wzmocnienia wiary. „Pożyteczni idioci”, jak się okazuje, czasem miewają bowiem chwile zwątpienia. Ale tylko chwilowe na szczęście, bo skoro nawet polskie media nazywają polskich polityków, ale też i ekspertów czy też uczonych, sceptycznie nastawionych wobec „dobrej woli” Kremla, rusofobami, to chyba jednak to wina Polski, że nie udaje się jej porozumieć z Rosją.

Znaczenie „Grupy ds. Trudnych”, podważył sam jej współtwórca, czyli Władimir Putin, w momencie gdy jej ustalenia dot. Katynia zostały przezeń de facto podważone, poprzez postawienie znaku równości pomiędzy losem jeńców rozstrzelanych w Katyniu, a losem sowieckich jeńców wojny 1920 r. (których owszem nie traktowano jak należy, ale których nikt nie rozstrzeliwał). I to jednak nie spotkało się z adekwatną reakcją.

Spotkaniu D. Tuska z W. Putinem 07 kwietnia w Katyniu nie towarzyszył niestety żaden przełom np. w sprawie odtajnienia akt śledztwa katyńskiego. Samo rozdzielenie wizyt prezydenta i premiera zaś pokazuje na ewidentną grę polityczną Moskwy, która z ideą pojednania niewiele ma wspólnego. 10 kwietnia doszło do tragedii w Smoleńsku. Sprawy mi bliskiej osobiście, bo jako charge d’affaires na Białorusi w dniu katastrofy organizowałem lądowanie w Witebsku i przejazd do granicy z Rosją zarówno Jarosława Kaczyńskiego, jak i godzinę później – Donalda Tuska. W efekcie znalazłem się na miejscu katastrofy i zbyt wiele ciał widziałem i zbyt wielu przykrych rzeczy byłem bezpośrednim świadkiem by nawet dziś, po trzech już przecież latach, pisać o tym bez emocji. Pominę więc opisy tych momentów, w których obawiałbym się o swój obiektywizm. Jeśli jednak ówczesny ambasador RP w Moskwie J. Bahr tłumaczy spowalnianie kolumny wiozącej J. Kaczyńskiego na miejsce tragedii, decyzją władz rosyjskich, by najpierw dojechał tam D. Tusk, przyznając, że nie był to przypadek i że była to świadoma decyzja (W. Putina bo był on już wówczas w Smoleńsku), to stwierdza on tym samym, że i tego dnia Rosja prowadziła swą tradycyjną grę, obliczoną na skłócenie Polaków. Skądinąd szkoda, że ambasador Bahr, zamiast opowiedzieć, co robił, by wpłynąć na Rosjan, jedynie tłumaczy ich stanowisko.

Przez lata, gdy odwiedzałem, zarówno prywatnie, jak i służbowo, Katyń nie mogłem pojąć jak to możliwe, że na polskiej części cmentarza przeprowadzono ekshumacje, a w rosyjskiej chodzi się – nie bezpośrednio co prawda, a na takich jakby mostkach, nad nadal nie rozkopanymi dołami śmierci. I  oto nagle, po tragedii 10 kwietnia, przed memoriałem katyńskim wyrasta nagle wielka cerkiew. Można być naiwnym i nie widzieć związku przyczynowo – skutkowego, ale dla wszystkich znających Rosję było jasne, że gdy po tym jak Prezydent RP zginał lecąc pokłonić się ofiarom smoleńskiego lasu, a Katyń przez to wszedł do medialnego mainstreamu w skali światowej to nie jest przypadkiem, że nagle rosyjskie, prawosławne ofiary, dotąd przecież nawet nie ekshumowane, nagle stały się czczone. Postawienie cerkwi w symboliczny sposób zmieniło Katyń z symbolu mordu na Polakach, na symbol mordu w ogóle. Pewnie skądinąd w lasach koło Katynia zamordowano więcej Rosjan niż Polaków, ale fakt, że ich ofiara z nieomal zapomnianej nagle stała się pierwszoplanowa wskazuje jednak na to, że nie o prawdę, a o politykę tutaj chodzi. Nie jestem za tym, by ofiara tych, którzy zginęli w Katyniu była wykorzystywana jako narzędzie w polityce, ale jeśli już to bardziej Polska, niż Rosja ma do tego prawo.

O tym, co nastąpiło po 10 kwietnia nie chcę pisać, ale fakt, że wrak Tupolewa nadal znajduje się w Rosji jest oczywistym dowodem jak Moskwa wyobraża sobie pojednanie z Polską. Gdy zaś słyszę o tym, ze Rosja ma swoje procedury to już pozostaje się tylko zastanowić czy ktoś, kto to mówi ma w ogóle jakiekolwiek pojęcie o tym, jak działa system w Rosji. Oddanie wraku wymaga jednej decyzji. Nieoddanie wraku oznacza, że decyzji tej nie podjęto.

Wracając wszakże do pojednania – w sierpniu 2012 zostaje ogłoszony wspólny list Biskupów Polskich i Rosyjskich. Skądinąd ani tego ani kolejnego dnia rok temu w rosyjskich mediach (poza gazetą Izwiestia w dziale… kultury) nie było o tym nawet pół słowa, a sprawdzałem wówczas zarówno Pierwszy Kanał TV,  telewizję NTV, agencje prasowe RIA i Interfax oraz gazety Kommiersant, Niezawisimą Gazietę, Rossijską Gazietę, Konsomolską Prawde i właśnie Izwiestię (zachowałem skądinąd screanshoty z dnia podpisania wspólnego listu). List ów był  natomiast "headline news" w Russia Today (czyli takiej kremlowskiej wersji CNN). Russia Today informowała, ze Prezydent RP chce "intensyfikacji relacji z Rosją", Polska "zdecydowana jest poprawić relacje" (z kontekstu wynikało, że jest stroną winną tego, że były one złe), Cerkiew była zaś "wdzięczna Kościołowi Katolickiemu za to, że zaakceptował wspólną deklarację" (z kontekstu wynikało, że Cerkiew była za, ale Kościół miał jakieś zapewne zastrzeżenia). Na końcu Russia Today przypominała, że wizyta Patriarchy przypada 400 lat po „oswobodzeniu Kremla od Polaków”. I to by było na tyle. Brak informacji o owym, jak to u nas pisano "historycznym wydarzeniu" przy równoczesnym jego reklamowaniu na świat oznacza, że było ono – nie po raz pierwszy - li tylko elementem polityki zagranicznej Kremla. Trzeba jednak słuchać nie tylko, jak uczą stare dowcipy, mądrych rabinów, ale i mądrych popów. Ojciec Gleb Jakunin mówił głośno, że RPC (czyli dla niewtajemniczonych - Russkaja Prawoslawnaja Cerkow) to „zwarty oddział KGB”.

Jak to więc jest z tym naszym pojednaniem? Skoro nie umiemy się porozumieć, co do faktów (a nie umiemy) to jakżeż możemy mówić o pojednaniu? Nie mieli racji (politycznej) ci, którzy czekali na rosyjskie zmierzenie się z własną historią, nie mieli jej też ci, którzy byli zdania, że należy wszystkie trudne sprawy zamieść pod dywan. Pierwszego nie chcieli Rosjanie, na drugie nie zgodziły się ofiary i ich potomkowie. Nie sprawdziła się też wizja porozumienia, co do faktów, co, jak sądzę, wykazałem powyżej.

A może wszyscy się myliliśmy. Wszyscy bowiem założyliśmy, że nie można „iść naprzód” bez pojednania. Co to w ogóle znaczy „iść naprzód”?! Przecież można robić interesy, można walczyć o interes narodowy RP (gdzie jest skądinąd powiedziane, że Moskwa stałaby się nam życzliwsza, gdyby stawiła czoła swej historii?). Może więc po prostu darujmy sobie póki co pojednanie i próbę zaprzyjaźnienia się ze sobą. To przykre, ale widać jeszcze nie nadeszła właściwa chwila. Pracujmy nad tym, by kiedyś było to możliwe, budujmy regionalną koalicję podobnie do nas myślących, lub chociażby mających podobne interesy. Kontynuujmy oczywiście dialog, nawet jeśli wydaje się nam on beznadziejny, choćby z szacunku dla tych nielicznych Rosjan, którzy, jak np. ludzie ze stowarzyszenia „Memoriał”, chcą prawdy.  Nie zapominajmy o rosyjskiej inteligencji, chociażby tej prawdziwej, silnej nie zawartością portfela, ale siłą swej niezłomności, było mniej, niż sądziliśmy. Może kiedyś coś się zmieni. Ale jeszcze nie dziś. Swoją drogą - szkoda. Załóżmy z góry, że się ani nie zaprzyjaźnimy, ani nie pojednamy z Moskwą, bo Rosja żyje nadal neoimperialnymi miazmatami, bo nie chce się z nami pojednać, wreszcie - bo mamy obiektywnie sprzeczne interesy.  Może więc warto powiedzieć sobie, że będziemy się różnić w A, B i C, ale w X, Y i Z będziemy jakoś się dogadywać. Udawane i nieszczere pojednanie jest bowiem gorsze niż jego brak.  A już szczególnie wówczas, gdy ów ersatz jest wykorzystywany przeciw temu, który pojednanie inicjuje.

 


А.И. Солженицын «Прусские ночи» (отрывок)

Zwei und zwanzig,Höringstraβe.

Дом не жжжен, но трепан, граблен.

Чей-то стон стеной ослаблен:

Мать - не на смерть. На матрасе,

Рота, взвод ли побывал -

Дочь-девчонка наповал.

Сведено к словам простым:

НЕ ЗАБУДЕМ! НЕ ПРОСТИМ!

КРОВЬ ЗА КРОВЬ и зуб за зуб!

Девку - в бабу, бабу - в труп!

Окровлён и мутен взгляд,

Просит: «Töte mich,Soldat

Уж темна, не видно ей:

Я - из них же, я-то чей?..

Нет для вас больниц, врачей

Сплав стекла в местах аптек.

День сереет, тает снег...

Жил да былParteigenosse,

Не последний и не первый,

Легший гатью под колеса,

Под колеса Коминтерна.

Русский ход державный, славься!

Мне сейчас бы трахнуть шнапса.

А еще повеселее -

Закатиться по трофей!

[...]
- «Да кто ж тя пустит?
Пьяный, грязный, тьфу каков!»
К парню - новые солдаты,
Девка речь ведет иначе:
«Погодите-ка, ребяты!
Покажу вам дом богаче!
Немок-целок полон дом!»
«Чай далеко?»
«За углом!
Потружусь уж, покажу,
Как землячка, послужу!»
Дверь захлопнув за собою,
Налегке перед толпою
Убегает, их маня
В свете синего огня.
За углом исчезли круто,
Стуки, звоны и возня,
И еще через минуту
Где-то тут же, из-за стенки,
Крик девичий слышен только:
«Я не немка! Я не немка!!
Я же - полька!! Я же полька...»
Шебаршат единоверцы,
Кто что схватит, где поспеет, -
«Ну, какое сердце
Устоять сумеет?!..»

 

------------------------------------------

Aleksander Sołżenicyn „Pruskie Noce” (fragmenty)

Dom niespalony –  splądrowany.

Dobiega cichy jęk zza ściany:

to matka –  ranna, ale żyje. Na materacu

córka, dziecko jeszcze –  martwa.

Dużo ich było? Pluton? Kompania?

Wszystko wedle prostych słów:

Nie zapomnimy! Nie wybaczamy!

Krew za krew i  ząb za ząb,

Z  dziecka –  kobieta, z  kobiety –  trup.

[...]

Ostry dzwonek. Łomot w  drzwi.

Jakiś brzęk –  to szyba pękła.

Potem tupot, za kimś biegną.

I  kobiecy krzyk po chwili:

Jestem Polka, a  nie Niemka!

A  im i  tak wszystko jedno.

Jest okazja –  to skorzystaj.

Zwolennik realpolitik, rozumianego nie jako kapitulanctwo, a jako coś pomiędzy romantyzmem nieliczącym się z realiami, a cynizmem ubierającym się w szaty pozytywizmu. W blogu będę pisał głównie, aczkolwiek nie wyłącznie, o polityce zagranicznej. Z przyjemnością powitam ew. komentarze, również te krytyczne, ale będę zobowiązany za merytoryczną dyskusję - choćby i zażartą, byleby w granicach dobrego smaku.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka